Dyrektywa o zmianach w prawie autorskim, tyleż potocznie, co populistycznie nazywana ACTA2, została przegłosowana bez poprawek, co oznacza, że przechodzi zarówno “podatek od linków”, jak i obowiązek prewencyjnego filtrowania treści. Czy czeka nas cenzura? Czy będziemy musieli płacić za możliwość cytowania innych? I – najważniejsze – jaka przyszłość czeka memy?
Dyrektywa o prawie autorskim, tyleż potocznie, co populistycznie nazywana ACTA2, została przegłosowana bez poprawek, co oznacza, że przechodzi zarówno “podatek od linków”, jak i obowiązek prewencyjnego filtrowania treści. Czy czeka nas cenzura? Czy będziemy musieli płacić za możliwość cytowania innych? I – najważniejsze – jaka przyszłość czeka memy?
Klamka zapadła we wtorek. Europosłowie zdecydowali, że trzeba dostosować obecnie obowiązujące zasady do cyfrowej ery i zadbać o to, by właściciele praw autorskich mogli z nich korzystać. Parlament zatwierdził więc proponowane zmiany, w tym ten, który przenosi odpowiedzialność za pilnowanie porządku na platformy, które udostępniają treści tworzone przez użytkowników. Zasady będą implementowane przez poszczególne kraje członkowskie, które mają dużą swobodę co do ich interpretacji. O ostatecznym kształcie prawa, któremu wszyscy będziemy podlegać, zdecydujemy więc lokalnie, choć – biorąc pod uwagę poziom obecnej dyskusji nad tym zagadnieniem – raczej nie ma się z czego cieszyć.
Spór, jak zwykle, stał się w Polsce paliwem do politycznej awantury, o której jednak szkoda mówić, zwłaszcza przed zbliżającymi się wyborami, ale “smaczków” nie zabrakło także za granicą. Jest trochę żenujących – część polityków przyznało, że zagłosowało… przypadkiem; trochę sensacyjnych – dyrektywa miałaby być wynikiem umowy, jaki Niemcy zawarły z Francją w zamian za poparcie dla budowy gazociągu Nord Stream 2; ale też aroganckich – posłowie odrzucili możliwości zgłaszania poprawek, mimo że część z nich chciała usunięcia artykułu 13, co oznacza, że protesty internautów (ale też internetowych twórców) zostały przez nich całkowicie zlekceważone.
Trudno się było jednak łudzić, że chodziło o nich. Zwolennicy zmian nieśli na sztandarach “prawa twórców”, ale równie istotną (lub istotniejszą) stroną sporu były wytwórnie fonograficzne, studia filmowe i koncerny medialne, a więc właściciele praw autorskich, ale nie twórcy. A właściwie pośrednicy, którzy pośredniczyć w cyfrowym świecie ciągle się uczą i na poczynania Google patrzą z rosnącym zaniepokojeniem. Bo też – z drugiej strony – jest się czym niepokoić, zwłaszcza że europejskiej alternatywy ani do Google, ani do Facebooka nie mamy.
Zwolennicy zmian przekonują, że na decyzji Europarlamentu stracą ci, którzy żerowali na pracy twórców, “udostępniając”, “agregując” czy “wyszukując” treści; ale przyszłość branży internetowej nie jest zagrożona. – Nie ucierpią usługi w chmurze, portale handlowe, naukowe, wikipedyczne czy małej i średniej wielkości. Nic nie straci też zwyczajny internauta, bo dyrektywa wyłącza tzw. treści wygenerowane przez użytkownika, co należy przełożyć na cytowania, krytykę, recenzje, karykaturę, parodię czy pastisz – pisze Bogusław Chrabota w RP.pl.
Przeciwnicy nie są jednak tego tacy pewni, również dlatego, że przepisy nie są w tej kwestii precyzyjne. Nowe prawo nie będzie dotyczyć prywatnego i niekomercyjnego użytkowania tekstów prasowych (art. 11), a start-upy będą podlegały mniejszym restrykcjom niż wielkie firmy (art. 13), ale to zbyt ogólne sformułowania, by np. serwisy blogowe mogły czuć się bezpiecznie.
Najwięksi “darmowi” giganci mają środki, by dostosować się do nowego prawa albo – jeśli nie zechcą tego zrobić – możliwość, by zmienić sposób, w jaki działają w Europie; małych zwyczajnie na to nie stać, a to właśnie oni najwięcej czerpią z zasięgów, jakie gwarantuje im obecność Facebooku, YouTube czy w Google News.
Obowiązek prewencyjnego filtrowania treści pod kątem praw autorskich dotyczy platform, które umożliwiają publikowanie treści generowanych przez użytkowników, a więc – oprócz YouTube’a czy Facebooka – także serwisów dla programistów takich jak Github. Politykom zależy na tym, by platformy online nie były zwolnione z odpowiedzialności za przestrzeganie obowiązującego przecież prawa. Mają “adekwatnie do możliwości” starać się go przestrzegać, co nie jest precyzyjną wytyczną.
Wątpliwość: Po wprowadzeniu nowych przepisów wątpliwości – np. związane z tzw. dozwolonym użytkiem czy z prawem cytatu – mogą być automatycznie rozstrzygane na korzyść posiadaczy praw. To rozwiązanie bezpieczniejsze i szybsze niż każdorazowe pochylanie się nad danym przypadkiem. Koniec memów rzeczywiście raczej nie nastąpi (bo też za ich tworzenie nikt nigdy nie chciał karać), ale swobodna twórczość, która w internecie w dużej mierze opiera się na cytowaniu i parodii, może napotkać przeszkody w dystrybucji.
Przepis zakłada, że wyszukiwarki lub agregatory udostępniające treści pochodzące od zewnętrznych podmiotów będą dzielić się z nimi zyskami. Ma on położyć kres sytuacji, w której strona, która ponosi całkowitą odpowiedzialność – także finansową – za wytworzenie treści, jest całkowicie pozbawiana możliwości zarabiania na niej.
Wątpliwość: Przepis wymierzony jest przede wszystkim w Google News (wydawcy twierdzą, że nawet krótkie fragmenty tekstów dostępne za darmo w agregatorze, powodują, że niewiele osób decyduje się na przejście na ich stronę) także może rykoszetem trafić w małych wydawców, zwłaszcza tych, którzy wykorzystują “zasięgową dźwignię” Facebooka i Google’a, ale nie są na tyle “ważni”, by zasiąść z nimi do indywidualnych negocjacji. To z kolei będzie skutkowało dalszą centralizacją internetu, o którym decydować będą amerykańskie koncerny internetowe z jednej strony i europejskie koncerny medialne – z drugiej.
Zachęcamy do komentowania naszych artykułów. Wyraź swoje zdanie i włącz się w dyskusje z innymi czytelnikami. Na indywidualne pytania (z zakresu podatków i księgowości) użytkowników ifirma.pl odpowiadamy przez e-mail, czat lub telefon – skontaktuj się z nami.
Administratorem Twoich danych osobowych jest IFIRMA S.A. z siedzibą we Wrocławiu. Dodając komentarz na blogu, przekazujesz nam swoje dane: imię i nazwisko, adres e-mail oraz treść komentarza. W systemie odnotowywany jest także adres IP, z wykorzystaniem którego dodałeś komentarz. Dane zostają zapisane w bazie systemu WordPress. Twoje dane są przetwarzane na podstawie Twojej zgody, wynikającej z dodania komentarza. Dane są przetwarzane w celu opublikowania komentarza na blogu, jak również w celu obrony lub dochodzenia roszczeń. Dane w bazie systemu WordPress są w niej przechowywane przez okres funkcjonowania bloga. O szczegółach przetwarzania danych przez IFIRMA S.A dowiesz się ze strony polityki prywatności serwisu ifirma.pl.
Z Biurem Rachunkowym i aplikacją IFIRMA masz wszystko pod kontrolą i w jednym narzędziu!