Praca od zlecenia do zlecenia, czyli tzw. gig economy ciągle spotyka się z krytyką z powodu niepewności, z jaką się wiąże, ale od zmian nie już ma odwrotu. Tym bardziej, że freelance od dawna nie ogranicza się do dorabiania na Uberze. Firmy coraz częściej szukają w ten sposób specjalistów, którzy mogą wypełnić luki kompetencyjne niemal we wszystkich już obszarach.
Praca od zlecenia do zlecenia
Niedawny raport McKinsey wykazał, że branże oparte na wiedzy i kreatywne zawody są największymi i najszybciej rozwijającymi się segmentami gig economy. Firmy zatrudniają ekspertów zajmujących się sztuczną inteligencją, bezpieczeństwem cybernetycznym, zarządzaniem przepływami pieniężnymi albo trendami w nowych technologiach. Dla takich specjalistów etat nie jest już żadnym magnesem, bo stabilność zapewniają im unikalne kompetencje.
Z raportu McKinsey Global Institute wynika, że nawet 162 milionów ludzi w Europie i Stanach Zjednoczonych – lub 20 do 30 procent populacji w wieku produkcyjnym – wykonuje jakąś formę pracy na zlecenie. Dla niektórych jest to wybór i podstawowe źródło utrzymania (tak wskazało 30 proc., czyli 49 milionów respondentów), a dla innych smutna konieczność spowodowana brakiem etatowych ofert (16 proc., czyli 26 milionów). Pierwsi, oczywiście, są ze swojej sytuacji zadowoleni. Reszta zwyczajnie nie ma innego wyboru.
Od zmian nie ma jednak odwrotu. Napędzają je nie tylko firmy takie jak Lyft, Uber, czy Airbnb, które umożliwiają bezpośrednie i błyskawiczne połączenia między klientami a usługodawcami, ale też – oczekiwania firm i pracowników.
Freelance a etat
Pracownicy, dla których freelance jest wyborem, również czerpią – także pozafinansowe – korzyści ze swojej sytuacji. Osoby prowadzące działalność na własny rachunek w Wielkiej Brytanii osiągają wyższe wyniki, jeśli chodzi o ocenę swojego dobrostanu psychicznego niż pracownicy etatowi. Nie ogranicza ich bowiem m.in. grafik ustalony odgórnie przez szefa i długie dojazdy do pracy, przez które tracą swój wolny czas. Nawet badanie przeprowadzone wśród londyńskich kierowców Ubera wskazało, że – mimo że zarabiają oni mniej niż większość londyńczyków – bardziej cieszą się życiem.
Pracownicy tradycyjni tymczasem narażeni są stres wynikający z niskiego poczucia własnej autonomii. A to też problem dla firm. Problemy wynikające ze złego stanu zdrowia psychicznego kosztują brytyjskich pracodawców ok. 91 dni roboczych każdego roku. Szacuje się, że w USA ok. 193 miliardów dolarów przepada z powodu psychicznej niewydolności pracowników.
Nie znaczy to oczywiście, że samozatrudnienie nie ma wad. Zamiast jednak binarnego podejścia, w którym jest ono przedstawione albo dobrze, albo źle, przydałaby się uważna analiza. Bo na powrót do reguł sprzed internetowej rewolucji nie ma już ani szans ani – co widać coraz bardziej, chęci.